Sprawdź, jak wygląda zarabianie na importowanych autach z USA. Aukcje, naprawy, ryzyka i realne zyski - wszystko, co musisz wiedzieć, w jednej historii.
Jeszcze kilka lat temu sprowadzanie samochodu z USA wydawało się czymś skomplikowanym i ryzykownym. Dziś to codzienność - tysiące aut z Ameryki lądują w polskich portach i warsztatach. Niektóre miały stłuczkę, inne przeszły przez powódź albo zostały skasowane przez ubezpieczyciela. Ale dla kogoś z doświadczeniem i wyczuciem to nie wrak, tylko okazja.
Na aukcjach online takich jak Copart, IAAI czy autoplatforma.com można upolować niezłe perełki - i to często za ułamek ceny europejskiego odpowiednika. Brzmi dobrze? Bo w praktyce wielu Polaków już z tego żyje.
Dlaczego w ogóle USA?
Amerykanie lubią duże auta, dobre wyposażenie i często zmieniają samochody. A kiedy coś się stanie - ubezpieczalnia szybko je "kasuje". To oznacza, że nawet przy niewielkich uszkodzeniach trafiają na aukcję. I tu zaczyna się polowanie. Bo czasem wystarczy wymienić błotnik i lampę, by mieć prawie nowe auto za połowę ceny.
No i nie zapominajmy o klasykach, pick-upach, czy elektrykach - sporo modeli, które w Europie są rzadkością, w USA leży na wyciągnięcie ręki.
Kto na tym zarabia?
Nie tylko handlarze. Wokół całego procesu powstał już cały "mikroświat". Masz pośredników, którzy ogarniają aukcje i formalności. Są firmy, które specjalizują się w transporcie - z portu w Stanach do Bremerhaven albo Hamburga, a potem już do Polski. Dalej wchodzi celnik, mechanik, blacharz, lakiernik - każdy ma swoją działkę.
Najwięcej jednak zarabiają ci, którzy ogarniają wszystko sami albo współpracują z zaufanym zespołem. Kupujesz, sprowadzasz, naprawiasz i sprzedajesz - czasem jednej osobie, czasem przez Otomoto. I kręci się.
Przykład z życia
Powiedzmy, że ktoś kupuje Forda Edge z 2019 roku za 6 000 dolarów.
- Transport i opłaty to około 4 500-5 000 euro.
- Naprawa: 2 000 euro.
- Łącznie: mniej więcej 13 000 euro.
- A sprzedajesz za 17-18 tysięcy.
Zysk? Nawet 4-5 tysięcy euro z jednej sztuki. A jeśli robisz kilka jednocześnie, można mówić o naprawdę konkretnych pieniądzach.
Ale nie wszystko złoto...
Trzeba mieć oko. Na zdjęciach nie zawsze widać uszkodzenia, które potem okazują się poważniejsze. Można trafić na zalane auto, które wygląda świetnie, ale elektronika już "umarła". I są też formalności - niektóre auta mają tytuły typu "non-repairable" i w Polsce nie zarejestrujesz ich wcale.
Do tego czas: od zakupu do rejestracji może minąć nawet trzy miesiące. Kto nie ma cierpliwości - odpada na starcie.
Od jednego auta do własnej firmy
Ciekawe jest to, że wielu zaczyna od auta dla siebie. Kupują, sprowadzają, naprawiają. Potem znajomy pyta, czy by mu nie pomógł. A potem kolejny. I tak, zanim się obejrzą - mają działalność, kontakt do zaufanego blacharza, konto na aukcji i 2-3 auta w drodze. I to działa.
W ostatnich latach mocno poszły w górę zamówienia na elektryki - Tesle, Hyundaie, Fordy. Ludzie szukają oszczędności, a w USA te auta szybciej trafiają na aukcje. Często wystarczy wymiana zderzaka i aktualizacja softu, żeby jeździć autem za połowę ceny.
Na koniec:
To nie jest sposób na szybki zarobek bez ryzyka. Ale jeśli wiesz, co robisz - albo masz kogoś, kto wie - to może być naprawdę fajny biznes. Trochę kombinowania, trochę ryzyka, ale satysfakcja - bezcenna. Bo widok auta, które jeszcze niedawno stało rozbite w porcie w New Jersey, a dziś błyszczy na parkingu w Krakowie - robi swoje.
Jeszcze kilka lat temu sprowadzanie samochodu z USA wydawało się czymś skomplikowanym i ryzykownym. Dziś to codzienność - tysiące aut z Ameryki lądują w polskich portach i warsztatach. Niektóre miały stłuczkę, inne przeszły przez powódź albo zostały skasowane przez ubezpieczyciela. Ale dla kogoś z doświadczeniem i wyczuciem to nie wrak, tylko okazja.
Na aukcjach online takich jak Copart, IAAI czy autoplatforma.com można upolować niezłe perełki - i to często za ułamek ceny europejskiego odpowiednika. Brzmi dobrze? Bo w praktyce wielu Polaków już z tego żyje.
Dlaczego w ogóle USA?
Amerykanie lubią duże auta, dobre wyposażenie i często zmieniają samochody. A kiedy coś się stanie - ubezpieczalnia szybko je "kasuje". To oznacza, że nawet przy niewielkich uszkodzeniach trafiają na aukcję. I tu zaczyna się polowanie. Bo czasem wystarczy wymienić błotnik i lampę, by mieć prawie nowe auto za połowę ceny.
No i nie zapominajmy o klasykach, pick-upach, czy elektrykach - sporo modeli, które w Europie są rzadkością, w USA leży na wyciągnięcie ręki.
Kto na tym zarabia?
Nie tylko handlarze. Wokół całego procesu powstał już cały "mikroświat". Masz pośredników, którzy ogarniają aukcje i formalności. Są firmy, które specjalizują się w transporcie - z portu w Stanach do Bremerhaven albo Hamburga, a potem już do Polski. Dalej wchodzi celnik, mechanik, blacharz, lakiernik - każdy ma swoją działkę.
Najwięcej jednak zarabiają ci, którzy ogarniają wszystko sami albo współpracują z zaufanym zespołem. Kupujesz, sprowadzasz, naprawiasz i sprzedajesz - czasem jednej osobie, czasem przez Otomoto. I kręci się.
Przykład z życia
Powiedzmy, że ktoś kupuje Forda Edge z 2019 roku za 6 000 dolarów.
- Transport i opłaty to około 4 500-5 000 euro.
- Naprawa: 2 000 euro.
- Łącznie: mniej więcej 13 000 euro.
- A sprzedajesz za 17-18 tysięcy.
Zysk? Nawet 4-5 tysięcy euro z jednej sztuki. A jeśli robisz kilka jednocześnie, można mówić o naprawdę konkretnych pieniądzach.
Ale nie wszystko złoto...
Trzeba mieć oko. Na zdjęciach nie zawsze widać uszkodzenia, które potem okazują się poważniejsze. Można trafić na zalane auto, które wygląda świetnie, ale elektronika już "umarła". I są też formalności - niektóre auta mają tytuły typu "non-repairable" i w Polsce nie zarejestrujesz ich wcale.
Do tego czas: od zakupu do rejestracji może minąć nawet trzy miesiące. Kto nie ma cierpliwości - odpada na starcie.
Od jednego auta do własnej firmy
Ciekawe jest to, że wielu zaczyna od auta dla siebie. Kupują, sprowadzają, naprawiają. Potem znajomy pyta, czy by mu nie pomógł. A potem kolejny. I tak, zanim się obejrzą - mają działalność, kontakt do zaufanego blacharza, konto na aukcji i 2-3 auta w drodze. I to działa.
W ostatnich latach mocno poszły w górę zamówienia na elektryki - Tesle, Hyundaie, Fordy. Ludzie szukają oszczędności, a w USA te auta szybciej trafiają na aukcje. Często wystarczy wymiana zderzaka i aktualizacja softu, żeby jeździć autem za połowę ceny.
Na koniec:
To nie jest sposób na szybki zarobek bez ryzyka. Ale jeśli wiesz, co robisz - albo masz kogoś, kto wie - to może być naprawdę fajny biznes. Trochę kombinowania, trochę ryzyka, ale satysfakcja - bezcenna. Bo widok auta, które jeszcze niedawno stało rozbite w porcie w New Jersey, a dziś błyszczy na parkingu w Krakowie - robi swoje.
Powyższy tekst jest materiałem reklamowym (artykuł sponsorowany), który stworzył wyłącznie Reklamodawca. Redakcja Tcz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści zawarte w tym artykule. Chcesz zamówić taki artykuł? Zapraszamy tutaj: reklama Tczew
Komentarze (2) dodaj komentarz
Y$_gość
21.04.2025, 13:05
Kto to kupuje
I dlaczego w Polsce zezwala się na ?ściąganie tego złomu ??
OdpowiedzRych_gość
21.04.2025, 22:52
Ford
To pochwal się czym jeździsz.. Pamiętaj że artykuł jest o Edge Sam jedziesz złomem za dychę. Co za pesymista okropny i ochydny
Cytuj