Wraca sprawa tczewskich stoczniowców. Majątek zakładu i pracowników przejęła ponownie syndyk masy upadłościowej. W stoczni trwają teraz zwolnienia grupowe. Tymczasem Urząd Miejski przygotowuje się do stworzenia rady wierzycieli.
Jeszcze na początku września wydział pracy Sądu Rejonowego w Malborku wydał pierwszy wyrok w sprawie tczewskich stoczniowców - zasądzono, że siedmiu pracownikom Stocznia Tczew SA w likwidacji z siedzibą w Chojnicach ma wypłacić zaległe wynagrodzenia oraz ustawowe odsetki. Wyrok czekał na uprawomocnienie. Tymczasem teraz zmienił się pracodawca stoczniowców - przejęła ich syndyk masy upadłościowej Stoczni Tczew sp. z o.o:
- Pracownicy otrzymają wypowiedzenia w trybie zwolnień grupowych (chodzi o 61 osób - przyp. red). - mówi Sebastian Justyński, naczelnik Wydziału Gospodarki Mieniem Komunalnym w tczewskim magistracie. - Liczymy na to, że wkrótce dojdzie do spotkania prezydenta z panią syndyk. Z naszej strony będzie złożony wniosek do sędziego komisarza o powołanie rady wierzycieli, jeżeli otrzymamy informację od głównych wierzycieli, że wyrażają chęć uczestniczenia w takim programie.
Zaległości stoczni wobec miasta - np. z tytułu podatku od nieruchomości - cały czas narastają i mogą sięgać już kilku milionów. W chwili ogłoszenia upadłości przez stocznię wynosiły ok. 700 tysięcy złotych - było to w 2004 roku. Głównym wierzycielem zakładu już ZUS. W radzie znajdą się wierzyciele, wobec których stocznia miała zobowiązania w momencie upadłości. Teraz władze miasta chcą spotkać się z syndykiem, by rozmawiać m. in. o przeznaczaniu terenów stoczniowych i pomóc w poszukiwaniu inwestora.
- Stocznia na tym etapie nie ma możliwości zdobywania zleceń, dlatego pani syndyk podjęła decyzję o zwolnieniach grupowych. To i tak jest lepsza sytuacja niż ta, którą mieliśmy do tej pory - dotąd pracownicy i tak byli bez pracy, a nie mogli podjąć nowej, bo nie mieli świadectw pracy. Mamy nadzieję, że zbliżamy się do rozwiązania tej patowej sytuacji. - mówi prezydent Tczewa, Mirosław Pobłocki.
Przypomnijmy, że kłopoty tczewskich stoczniowców rozpoczęły się jeszcze w ub. roku. Przedsiębiorstwo miało zostać sprzedane spółce Zremb Chojnice. Umowę przedwstępną nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa stoczni podpisano w lipcu 2010 roku - transakcja miała być ostatecznie sfinalizowana w kwietniu br. Tymczasem pracownicy stoczni od grudnia ub. roku nie otrzymują wynagrodzeń, dlatego w styczniu zdecydowali się podpisać pozwy, którymi zajął się sąd pracy. Pozwy dotyczą Stoczni Tczew SA. Od sierpnia ub. roku stocznia nie produkowała, jednak w planach pojawił się pomysł sprzedaży znajdującej się w stanie upadłości firmy Zrembowi Chojnice, a konkretnie wchodzącej w jego skład spółce Stocznia Tczew S.A. Ta ostatnia wypłacała pensje pracownikom. W grudniu pieniądze jednak nie wpłynęły na konta stoczniowców, a w tle toczył się spór między syndykiem a Stocznią Tczew S. A. Zremb odstąpił od umowy argumentując, że w jej zapisie było wiele nieprawidłowości. Zarzuty odpierała syndyk Stoczni Tczew. Tymczasem pracownicy stoczni wciąż pozostawali bez wynagrodzeń, nikt nie chciał im również wydać świadectw pracy. W zakładzie pracowało ponad 70 osób - spawacze, elektrycy, monterzy kadłubów okrętowych, rurarze, a także piaskarze.
Jeszcze na początku września wydział pracy Sądu Rejonowego w Malborku wydał pierwszy wyrok w sprawie tczewskich stoczniowców - zasądzono, że siedmiu pracownikom Stocznia Tczew SA w likwidacji z siedzibą w Chojnicach ma wypłacić zaległe wynagrodzenia oraz ustawowe odsetki. Wyrok czekał na uprawomocnienie. Tymczasem teraz zmienił się pracodawca stoczniowców - przejęła ich syndyk masy upadłościowej Stoczni Tczew sp. z o.o:
- Pracownicy otrzymają wypowiedzenia w trybie zwolnień grupowych (chodzi o 61 osób - przyp. red). - mówi Sebastian Justyński, naczelnik Wydziału Gospodarki Mieniem Komunalnym w tczewskim magistracie. - Liczymy na to, że wkrótce dojdzie do spotkania prezydenta z panią syndyk. Z naszej strony będzie złożony wniosek do sędziego komisarza o powołanie rady wierzycieli, jeżeli otrzymamy informację od głównych wierzycieli, że wyrażają chęć uczestniczenia w takim programie.
Zaległości stoczni wobec miasta - np. z tytułu podatku od nieruchomości - cały czas narastają i mogą sięgać już kilku milionów. W chwili ogłoszenia upadłości przez stocznię wynosiły ok. 700 tysięcy złotych - było to w 2004 roku. Głównym wierzycielem zakładu już ZUS. W radzie znajdą się wierzyciele, wobec których stocznia miała zobowiązania w momencie upadłości. Teraz władze miasta chcą spotkać się z syndykiem, by rozmawiać m. in. o przeznaczaniu terenów stoczniowych i pomóc w poszukiwaniu inwestora.
- Stocznia na tym etapie nie ma możliwości zdobywania zleceń, dlatego pani syndyk podjęła decyzję o zwolnieniach grupowych. To i tak jest lepsza sytuacja niż ta, którą mieliśmy do tej pory - dotąd pracownicy i tak byli bez pracy, a nie mogli podjąć nowej, bo nie mieli świadectw pracy. Mamy nadzieję, że zbliżamy się do rozwiązania tej patowej sytuacji. - mówi prezydent Tczewa, Mirosław Pobłocki.
Przypomnijmy, że kłopoty tczewskich stoczniowców rozpoczęły się jeszcze w ub. roku. Przedsiębiorstwo miało zostać sprzedane spółce Zremb Chojnice. Umowę przedwstępną nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa stoczni podpisano w lipcu 2010 roku - transakcja miała być ostatecznie sfinalizowana w kwietniu br. Tymczasem pracownicy stoczni od grudnia ub. roku nie otrzymują wynagrodzeń, dlatego w styczniu zdecydowali się podpisać pozwy, którymi zajął się sąd pracy. Pozwy dotyczą Stoczni Tczew SA. Od sierpnia ub. roku stocznia nie produkowała, jednak w planach pojawił się pomysł sprzedaży znajdującej się w stanie upadłości firmy Zrembowi Chojnice, a konkretnie wchodzącej w jego skład spółce Stocznia Tczew S.A. Ta ostatnia wypłacała pensje pracownikom. W grudniu pieniądze jednak nie wpłynęły na konta stoczniowców, a w tle toczył się spór między syndykiem a Stocznią Tczew S. A. Zremb odstąpił od umowy argumentując, że w jej zapisie było wiele nieprawidłowości. Zarzuty odpierała syndyk Stoczni Tczew. Tymczasem pracownicy stoczni wciąż pozostawali bez wynagrodzeń, nikt nie chciał im również wydać świadectw pracy. W zakładzie pracowało ponad 70 osób - spawacze, elektrycy, monterzy kadłubów okrętowych, rurarze, a także piaskarze.
Komentarze (3) dodaj komentarz
lokis_gość
11.10.2011, 06:36
Stocznia Tczew z siedzibą w Chojnicach ??
I tak dobrze, że nie w Ustrzykach Górnych... Do bani z taką organizacją polskiej gospodarki. PS. Proponuję zrobić tam Marinę z prawdziwego zdarzenia.
Odpowiedzkajot551_gość
11.10.2011, 18:57
stocznia
Tak dziś traktuje sie pracownikow 9 mcy czekaja na wyrok sadu ,na realizacje beda czekali dwa lata .Gdyby znow powstala SOLIDARNOSC zapewne trzeba by zbudowac duzo wiezien i poczynajac od syndyka ,a konczac na sedziach do wiezienia na kilka lat bez praw obywatelskich,rozliczenie z majatkow .
OdpowiedzALFER_gość
12.10.2011, 17:19
CO TAM 9 M-CY ...
Kilkumiesięczne oczekiwanie na wyrok sądu to pikuś (mały) w porównaniu z posłanką PO - Beatą Sawicką . Przecież ona na wyrok ( winna lub niewinna ) czeka już ponad 4 lata . Choć teraz wymiar sprawiedliwości wyzbędzie się wątpliwości i wyda oczekiwany uniewinniający wyrok . " Kaczor " na deskach , Ziobro w Brukseli -niema się czego bać ...
Odpowiedz